Źródło. |
Ale do rzeczy:
Dlaczego?
Najpierw usłyszałam o filmie na blogu "Kino Domowe", gdzie autorka zachęcała gorąco do obejrzenia. Od tamtej pory nie mogłam się doczekać filmu i ostatnio wreszcie miałam okazję go zobaczyć.
Większość z Was pewnie już widziała film, więc OBECNE SPOILERY!
O czym?
Młody perkusista Adrew (Miles Teller, mało urodziwy, ale utalentowany :-p) dostaje się na najlepsze studia muzyczne w NY - do Konserwatorium Shaffnera. Zostaje zauważony przez legendę uczelni, Fletchera (J.K.Simmons) i trafia do jego zespołu. Od tego momentu zaczyna się mordercza praca Andrew pod kierownictwem dyrygenta, którego wymagania wydają się niemożliwe do spełnienia.
Źródło. |
Nie istnieje muzyka, która potrafi dotrzeć do wnętrza ludzkiej duszy tak, jak jazz (a przynajmniej do mojej). Usłyszałam jeden z pierwszych utworów i pomyślałam: wow, dali taki kawałek, super! A co okazuje się potem? Że jest tego więcej! Że jazz towarzyszy nam przez cały czas jako trzeci główny bohater filmu! I niech ktoś mówi co chce, to właśnie najwspanialsza strona "Whiplash". Zasypiałam potem z perkusją wciąż bębniącą w mojej głowie.
POJEDYNEK DWÓCH AKTORÓW.
Dostajemy w prezencie dwie świetne aktorskie kreacje i dwie postacie, które trudno polubić i do których trudno podchodzić obojętnie.
Miles Teller, którego widziałam dotychczas w mało wymagających rolach, zaskoczył mnie tutaj poziomem swojej gry aktorskiej. Początkowo trudno rozgryźć Andrew - niedoceniony, nieśmiały, zarozumiały? Stara się tak mocno, bo chce zdobyć uznanie nauczyciela i potwierdzenie, że ma talent? Czy stara się tak mocno, bo chce udowodnić nauczycielowi, że jest kolejnym Charliem Parkerem, co do czego nie ma wątpliwości? Miły dla ojca, ale całkowicie nieczuły na los konkurentów. Niezwykle wytrwały i uzdolniony, ale przez to patrzący z góry na innych. Nie potrafiący pogodzić się z własną porażką i zniżający się nawet do donosicielstwa, by ukarać tego, kogo obwinia o swoje niepowodzenie. Andrew to ciekawa, chwilami odpychająca, wzbudzająca kontrowersje i sporo emocji postać.
Źródło. |
Ale prawdziwym mistrzem jest tutaj aktor o niezwykle wyrazistej, pomarszczonej twarzy, czyli J.K.Simmons, którego też wcześniej nie doceniałam. Stworzył przerażającego, ale i fascynującego bohatera, który w jednej chwili rozmawia sympatycznie z małą dziewczynką, by za moment wulgarnymi wyzwiskami doprowadzać swoich uczniów do łez. Swoją motywację Fletcher sam wyjaśnia w rozmowie z Andrew, więc nie będę się nad nią rozwodzić.
Źródło. |
MUZYCZNY THRILLER.
Wiele osób pisze, że Fletcher przypomina sierżanta Hartmana z "Full Metal Jacket" i coś w tym jest. Zresztą sam reżyser "Whiplash", Damien Chazelle, mówi: Od początku chciałem zrobić muzyczny film, który będzie działał jak thriller. Brutalny, ale pozbawiony dosłownej przemocy. Ciągle na krawędzi, jak w filmach akcji, kiedy nigdy nie wiesz, kto za chwilę strzeli i do kogo. (fragment wywiadu dla Gazety Wyborczej, cały ciekawy wywiad TUTAJ). To nie jest wzruszający dramat, jak większość historii o podobnej fabule. To historia, która nie oszczędza nikogo, której bohaterowie sami siebie nie oszczędzają. Zamiast "good job" - poniżanie. Zamiast cichego użalania się nad sobą - wściekłość i zemsta. Brak kompromisów. Brak wymówek. Prosta droga po trupach do upragnionego celu.
Źródło. |
CHWILAMI PRZESADZONY.
Może wielu z Was się nie zgodzi z tym punktem, ale jednak spodziewałam się czegoś trochę innego.
Nigdy nie uczyłam się grać na żadnym instrumencie, oceniam film jako zupełny laik w tym temacie, więc niech mnie bardziej zorientowani poprawią, jeśli się mylę - ale naprawdę tyle krwi? A nawet, jeśli naprawdę tyle krwi - po co pokazywać to w kółko? Zakrwawione pałeczki, krew na talerzach, krew na rękach, znowu pałeczki, znowu ręce i tak w kółko. Zrozumiałam już za pierwszym razem, wystarczył mi obraz dłoni Andrew i zmienianych plastrów, żeby mną wstrząsnąć. Potem te powtórki zamiast znów wstrząsać, zaczęły mnie irytować.
Źródło. |
Nie takiej mocy filmu się spodziewałam. Przypomnijcie sobie dla odmiany finałową scenę, kiedy wielkie emocje i napięcie obserwujemy na linii wzroku dwóch głównych bohaterów. To jest mega mocne, nie ta ciągła krew.
Moim zdaniem przedobrzyli. Reszta filmu ma na tyle dużą moc oddziaływania na widza, że takie triki nie były potrzebne. W przytoczonym fragmencie wywiadu D.Chazelle powiedział, że chciał balansować na krawędzi, bez dosłownej przemocy. Większość filmu jest właśnie taka. Ale nie całość.
FINAŁ.
Już wspominany, ale powiem raz jeszcze - super scena. Świetnie przedstawiony moment, kiedy dwaj zaciekli wrogowie, którzy dotychczas próbowali udowadniać sobie nawzajem, że nie mają racji, nagle stają się sojusznikami w obliczu możliwości osiągnięcia jedynego celu, który się dla nich liczy - muzycznej perfekcji.
Źródło. |
Andrew mówi: "Chcę być wielki" i temu podporządkowuje swoją codzienność, rezygnując z przyjemności, ze związku z Nicole, z relacji międzyludzkich, nie licząc spotkań z ojcem. Ma jasno określony, szalenie ambitny cel i uważa, że jest tylko jedna droga, by go osiągnąć - całkowite poświęcenie, totalne zaangażowanie i rezygnacja ze wszystkiego, co może zabierać czas i rozpraszać. Ja też uważam, że żeby osiągnąć tego typu perfekcję w jakiejś dziedzinie, to jedyna możliwa droga. Nie zgadzam się z metodami Fletchera, nie sądzę, żeby poniżanie i doprowadzanie człowieka na skraj psychicznych możliwości było konieczną czy właściwą metodą. Ale Andrew ma rację. Słusznie zrobił, że zerwał z dziewczyną, wyjaśnił sprawę szczerze i jasno. I myślę, że spotkałam na studiach osoby, które również mają szansę być wielkie, może nawet zmienić historię medycyny - które podporządkowały niemal całe swoje życie tej jednej dziedzinie nauki. Ja nie miałabym szansy do nich należeć, nie tylko dlatego, że są zdolniejsze ode mnie, ale też dlatego, że nie czuję tego powołania i nie byłabym zdolna do takich wyrzeczeń. Podziwiam je i mam nadzieję, że osiągną kiedyś sukces, na który pracują.
Ja, w przeciwieństwie do Andrew, wcale nie chcę być wielka.
Źródło. |
Nie uważam "Whiplash" za arcydzieło (może miałam wygórowane oczekiwania po wszystkich słyszanych zachwytach), ale to wciąż dobry, mocny film. Nigdy nie sądziłam, że historię o muzyku będę oglądać z uczuciem takiego napięcia. Polecam wszystkim, a wielbicielom jazzu polecam szczególnie gorąco.
A jak Wasze odczucia?
Jeśli podobał Ci się artykuł, zachęcam do polubienia PatrzJakiFilm na FACEBOOKU, gdzie dzieje się jeszcze więcej ;).
świetny wpis, ja też oglądałem jako laik, nie lubię jazzu ale film mnie porwał :)
OdpowiedzUsuńDzięki! :) Tym lepiej świadczy o filmie, że podobał się nawet komuś, kto nie lubi jazzu :).
UsuńUwielbiam jazz i takie filmy muzyczne, gdzie muzyka nie tylko pięknie brzmi ale też coś wnosi. Whiplash to chyba film, który kupuję w całości, wszystko mi się w nim podobało :). Nawet może i nierealistyczna scena biegu z wypadku.
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam mieć taką pasją, której można i chce się poświęcić wszystko. Niestety nic w sobie takiego nie odkryłam to mogę jedynie podziwiać to na ekranie :).
To prawda, na ekranie fajnie ogląda się taką pasję, emocje bohaterów się udzielają. W normalnym życiu też chyba nie potrafiłabym dla niczego (może poza rodziną) zdobyć się na takie wyrzeczenia.
Usuń