Dlaczego?
Jak już wspominałam, "Książę Egiptu" to jeden z moich ulubionych filmów ever, więc musiałam zobaczyć, co Ridley Scott (który od czasów patetycznego na maksa i w dodatku nudnego "Robin Hooda" nie wyreżyserował nic, co by mi się podobało) zamierza zrobić z tą historią.
O czym?
Chyba każdy wie ;-p. Interpretacja biblijnej opowieści o wyzwoleniu z Egiptu hebrajskich niewolników pod wodzą proroka Mojżesza.
Moja opinia.
Wiedziałam, że film nie dorówna świetnej animacji, ale nie spodziewałam się zwyczajnej nudy. Z drugiej strony, po bardzo kiepskim początku, trochę się rozkręcił i jeśli skupić się na efektach specjalnych... Okej, sama efekty nigdy nie wystarczą. Gdyby nie one i Bale, nie byłoby za bardzo co oglądać. Więc:
Heil, Bale! |
- Bale <3 Dla mnie jego obecność zawsze na plus!
- Mojżesz to prawdziwy badass! Nikt go nie musi ratować na pustyni. Burza piaskowa? Płatni mordercy? Co to dla Batmana "you're garbage" Bale'a?! Utalentowany generał, twardziel jakich mało, człowiek niewielu słów i gotowy do wielkich poświęceń dla sprawy. Tak powinien wyglądać wódz, który zdołał wydrzeć faraonowi tysiące niewolników. To jedyna rzecz w "Exodusie", która podobała mi się nawet bardziej, niż w filmie animowanym (tam Mojżesz był fajnym, sympatycznym gościem, którego bardzo lubiłam, ale ridleyowski bardziej mnie przekonuje w tym kontekście).
- Objawienie Mojżesza ukazane w taki sposób, że nie wiadomo, czy wizje nie były efektem uderzenia w głowę i aż do momentu plag Mojżesz wygląda raczej na schizofrenika, niż proroka.
- Śliczny dzidziuś faraona! <3 (kiedy mój Loluś będzie miał taką czuprynę?)
- Efekty specjalne. Filmowy obraz plag naprawdę przekonuje, że Egipt w tamtym momencie był przewalonym miejscem do życia.
(Nawet się trochę zrobiło tych plusów. Kuba skomentował: "O, tyle plusów? Mam nadzieję, że minusów będzie 10 stron", więc pewnie domyślacie się, jak jego wrażenia po filmie ;-p).
Minusy:
- Jeśli chodzi o fabułę, wszystko jest za słabe. Konflikt między braćmi, problemy Mojżesza, niebezpieczeństwa. Np. wróćmy na moment znów na pustynię: w żadnym momencie nie musieliśmy się martwić, że Mojżesz tam zginie. I cały film jest taki "letni".
- Zrezygnowanie z najlepszej części tej historii - BRATERSKIEJ MIŁOŚCI! Zero miłości, czysta zawiść i lęk ze strony Ramzesa, więc emocjonalny konflikt między nimi równy 0. Żydów mógł poprowadzić ktokolwiek, kto nigdy nie znał faraona i wyszłoby na to samo.
- Ramzes to kiepski antagonista. Powinien być wspaniałym wodzem, któremu Bale z chęcią służy, a nie przyćmiewa go na każdym kroku. Powinien być zajebistym typem i kochającym bratem, żebyśmy potem, kiedy Mojżesz będzie musiał zwrócić się przeciw niemu, przeżywali to mocno razem z nimi. A tu nikt nie przeżywa, ani my, ani oni, bo zamiast super króla dostaliśmy żałosnego typa, którego nikt nie szanuje, więc pokonanie go przez Mojżesza nie zapewnia wielu emocji.
Słusznie się trapisz, Benie, wiele nie pograłeś. |
- Rola Sigourney Weaver, Bena Kingsleya - wow...
- Filmowy Bóg też nie przypadł mi do gustu. Nie dość, że wyglądał jak dziecko, jeszcze zachowywał się jak dziecko - nadąsane, mściwe i uparte.
- Obowiązkowe-przed-sikalafą wyznania Mojżesza i jego żony :-p.
- Rozwlekłe zakończenie.
Obejrzałam z sentymentu do "Księcia Egiptu", ale chociaż "Exodus" ma swoje zalety, oceniając całościowo - nuda.
A jak Wasze wrażenia?
Jeśli podobał Ci się artykuł, zachęcam do polubienia PatrzJakiFilm na FACEBOOKU, gdzie dzieje się jeszcze więcej ;).
Nie chciałem obejrzeć i Twoja recenzja tylko mnie utwierdza w tym przekonaniu. Dzięki :)
OdpowiedzUsuń