1. WALL-E (2008)
Źródło. |
Studio Pixar, o którym słów kilka (może każdy to wie i
tylko ja jestem opóźniona :D): Ostatnio mój mąż czytał biografię Steve’a Jobsa
i opowiedział mi, że Pixara stworzył George Lukas, który następnie postanowił
go sprzedać podczas swojej sprawy rozwodowej. Odkupił go Jobs, zainwestował w
jego rozwój i dzięki czemu powstało studio Pixar, jakie znamy. (Ostatecznie w
2006 r. właścicielem została wytwórnia Walt Disney Pictures, z którą już
wcześniej Pixar współpracował.) Wspominam o tym, bo Jobs kojarzył mi się
wyłącznie z Applem i nie sądziłam, że miał wpływ na moje dzieciństwo :).
Jeśli powiecie komuś, że to szalenie ciekawe, obserwować
przez pół godziny małego robota-niemowę, który sprząta, ci, którzy nie widzieli
„WALL-E” popukają się w czoło, ale pozostali ze zrozumieniem pokiwają głowami. „WALL-E”
to cudownie wykonana, wzruszająca historia o wytrwałości, poświęceniu i miłości.
Artystyczny obraz i piękna ścieżka dźwiękowa. Podziwiam wyobraźnię twórców.
2. Odlot (2009)
Źródło. |
Znowu Pixar i znowu mistrzowska animacja.
Wstęp do „Odlotu” to pokazane bez słów dzieje małżeństwa Carla,
obecnie starego człowieka, i jeśli nie zakręciła Wam się łza w oku, gdy ją
oglądaliście, macie serce z kamienia! Dalej widzimy zabawną, niekiedy
zawierającą nutkę grozy historię o szalonej wyprawie, pełnej barwnych przygód,
podczas której rodzi się przyjaźń między zgryźliwym starcem a samotnym
chłopcem. Super kino dla wszystkich, od najmłodszych do najstarszych, mądre i
zapadające w pamięć.
3. Ruchomy zamek Hauru (2004)
Źródło. |
Japońskie animacje mają tę przewagę nad większością
amerykańskich, że często bywają nieprzewidywalne, nie zawsze możemy być pewni
happy-endów, a widzom nie oszczędza się mocnych scen. Studio Ghibli
przyzwyczaiło nas zresztą do bardzo wysokiego poziomu swoich dzieł, dlatego
oglądam w ciemno wszystko, co tylko wypuści.
Wiem, że nie jest to najlepiej napisana czy najbardziej
ambitna animacja z tego studia (gdybym miała taką wskazać, byłaby to chyba „Księżniczka
Mononoke”), ale „Ruchomy zamek...” mogę oglądać w kółko!
Ekranizacja (niezbyt wierna) powieści Diany Wynne Jones, „Howl’s Moving Castle” (przetłumaczonej także na nasz rodzimy język).
Sophie to nieśmiała dziewczyna, która pracuje w wytwórni
kapeluszy. Jak wszyscy w mieście zna historię o magu Hauru, który niszczy
dziewczęce serca, ale większym problemem wydaje się nadchodząca wojna. Pewnego
dnia Sophie obraża groźną wiedźmę, która zmienia ją za to w staruszkę. Sophie udaje się w podróż, by znaleźć rozwiązanie swego problemu. Zmęczona wędrówką,
szuka odpoczynku w dziwnym, poruszającym się domu. Spotyka tam chłopca,
szkolącego się na czarnoksiężnika i płomień, który jest demonem, zasilającym całą
ruchomą konstrukcję (mój ulubiony Kalcyfer!). Dowiaduje się, że miejsce, do
którego wtargnęła, należy właśnie do Hauru. Polecam!
4. Książę Egiptu (1998)
Mój faworyt, który widziałam niezliczoną ilość razy.
Świetna, realistyczna kreska, odbiegająca od disneyowskiego pędu do
wizualnego idealizowania bohaterów. Egipcjan i Żydów od razu można zróżnicować
po sylwetce, rysach twarzy. Bardzo ciekawie zrealizowany sen Mojżesza, w formie
poruszających się hieroglifów. Wspaniała ścieżka dźwiękowa (piosenkę o
nienawiści między braćmi często śpiewaliśmy jako dzieciaki z moim własnym
bratem ;-p), a zobrazowanie plag egipskich, z tą najstraszniejszą, gdy Anioł
Śmierci przybywa po pierworodnych synów, to majstersztyk.
Źródło. |
Wprawdzie wolę
pierwszą połowę filmu, czyli wspólne życie braci i tułaczkę Mojżesza, niż
późniejsze próby wyzwolenia niewolników, ale całość „Księcia Egiptu” to świetnie
wykonany film, do którego nie umywa się większość tych „z prawdziwymi aktorami”. Zresztą to był
pierwszy raz, gdy dotarło do mnie, że faktycznie zawsze znałam tę historię
jako: Mojżesz w koszyku na rzece à
córka faraona go znajduje i wychowuje à
Mojżesz wyzwala Żydów z Egiptu. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że
przecież dorastał w rodzinie, do której upadku potęgi doprowadził. Dopiero
„Książę Egiptu” zwrócił moją uwagę na ten wielki i najciekawszy w tej historii
konflikt. Ważna część mojej wczesnej młodości.
A o Ridleyowskim "Exodusie" na podstawie tej samej historii możecie przeczytać TUTAJ.
A o Ridleyowskim "Exodusie" na podstawie tej samej historii możecie przeczytać TUTAJ.
5. Anastazja (1997)
Źródło. |
Okej, tu chodzi tylko i wyłącznie o sentyment z młodych
lat :). Nie obchodziło mnie wtedy, ile film miał wspólnego z prawdziwą historią
carskiej rodziny, wystarczyło, że mocno działał na moją wyobraźnię obraz
zaginionej księżniczki, która odnalazła prawdziwą miłość podczas pełnej
niebezpieczeństw podróży. Jakoś nie zwracało wtedy mojej uwagi, że Ania zna
Dymitra ledwie parę dni, więc to trochę za krótko, żeby odrzucać wystawne życie
w Paryżu i odpłynąć z nim w jedynej podartej sukni balowej (zresztą ostatnio w
„Krainie Lodu” sami twórcy przyznali, że znany z baśni jeden dzień to za mało
na miłość) albo że Dymitr był kanciarzem, więc niezbyt dobrym
materiałem na życiowego partnera. Wtedy to wszystko wydawało mi się
romantyczne, bo przecież Dymitr był taki dzielny, prawie zginął, ratując
Anastazję przed Rasputinem! Nic nie poradzę, w moich wspomnieniach „Anastazja”
pozostanie pięknie zrealizowanym romansem, z piosenkami, które pamiętam do
dziś (Niektórzy dziwacy, jak mój brat i mąż, nie lubią piosenek w filmach animowanych, ja uwielbiam!).
A jakie filmy animowane Wam zapadły w pamięć?
Jeśli podobał Ci się artykuł i chcesz być na bieżąco z PatrzJakiFilm, zachęcam do polubienia mojej strony na FACEBOOKU :).
7 seriali w pięknym stylu retro
5 serialowych antagonistów godnych uwagi
5 serialowych klasyków, które każdy powinien znać
5 kostiumowych ekranizacji, która powinna zobaczyć każda romantyczka
5 filmów z Bale'm godnych polecenia
Z animacjami jest ten problem, że samo pojęcie "animacja" nie wystarcza. Bo przy "Walcu z Baszirem" kopie tak mocno, że nie wstajesz na napisach końcowych, obok ma się Ghibli, gdzie rozmach wizualno-fabularny olśniewa, a jeszcze dalej gula w gardle przy wiadomej sekwencji w "Odlocie".
OdpowiedzUsuńNa pewno wyrosłem ze stylu w rodzaju "Frozen" ;D
Wielki plus za przypomnienie "Księcia Egiptu". Dla mnie to też dzieciństwo.
Myślę, że ująłeś to o wiele lepiej, niż ja bym zrobiła :D.
UsuńJa wciąż nie wyrosłam z disneyowskich animacji, oglądam większość tego, co pojawia się w kinach (oczywiście nie Dzwoneczki, Pony itp. ;-p). Chociaż człowiek starszy, nadal miło obejrzeć jaką nieżyciową baśń :).
Frozen to nie jest film dla jedynaków. Tyle. ( tak btw. http://ciociaebi.blogspot.com/2014/08/w-obronie-frozen.html )
UsuńTak jak pisałam na fejsie- Mulan jest u mnie zawsze numerem jeden. Na drugie miejsce wskoczyli parę lat temu Zaplątani (ale to pewnie w dużej mierze ma też związek z perypetiami, o których kiedyś przeczytacie w mojej autobiografii) Z Twojego rankingu z kolei Odlot też zajmuje wysoką pozycję w moim serduszku; podziwiam scenarzystów za historię Carla i Ellie, w sensie, że wiesz, w ciągu pięciu minut przekazali tak wiele uczuć, emocji i wydarzeń, że tylko zazdrościć.
Zresztą słowo Disney jest dla mnie jednym z najważniejszych słów w życiu i jak tylko wyzdrowieję, mam zamiar nagrać filmik o tym (od wakacji zwlekam... xD ) Dlatego już siedzę cicho ;D
A Twego Brata i Szanownego Małżonka nie rozumiem :P [ odchodzi śpiewając pod nosem "Popatrzcie na nią cóż to za dziewczyna,
a jaka duma całe dnie...." ;D ]