czwartek, 22 stycznia 2015

"WHIPLASH" (2014) - "Chcę być wielki."

Źródło.
Klimat Konserwatorium Schaffera przypomniał mi początki studiów medycznych i moją grupę na I roku. Ludzie typowali (na głos), kto odpadnie do końca roku, a niektórzy nie odzywali się do tych, którym źle poszło pierwsze kolokwium, uznających ich za stracone przypadki (true story z cyklu "uroki UJ-otu" :-p). 
Ale do rzeczy:

Dlaczego?
Najpierw usłyszałam o filmie na blogu "Kino Domowe", gdzie autorka zachęcała gorąco do obejrzenia. Od tamtej pory nie mogłam się doczekać filmu i ostatnio wreszcie miałam okazję go zobaczyć. 
Większość z Was pewnie już widziała film, więc OBECNE SPOILERY!

O czym?
Młody perkusista Adrew (Miles Teller, mało urodziwy, ale utalentowany :-p) dostaje się na najlepsze studia muzyczne w NY - do Konserwatorium Shaffnera. Zostaje zauważony przez legendę uczelni, Fletchera (J.K.Simmons) i trafia do jego zespołu. Od tego momentu zaczyna się mordercza praca Andrew pod kierownictwem dyrygenta, którego wymagania wydają się niemożliwe do spełnienia.


Źródło.
OMG, JAZZ!
Nie istnieje muzyka, która potrafi dotrzeć do wnętrza ludzkiej duszy tak, jak jazz (a przynajmniej do mojej). Usłyszałam jeden z pierwszych utworów i pomyślałam: wow, dali taki kawałek, super! A co okazuje się potem? Że jest tego więcej! Że jazz towarzyszy nam przez cały czas jako trzeci główny bohater filmu! I niech ktoś mówi co chce, to właśnie najwspanialsza strona "Whiplash". Zasypiałam potem z perkusją wciąż bębniącą w mojej głowie.

POJEDYNEK DWÓCH AKTORÓW.
Dostajemy w prezencie dwie świetne aktorskie kreacje i dwie postacie, które trudno polubić i do których trudno podchodzić obojętnie. 

Miles Teller, którego widziałam dotychczas w mało wymagających rolach, zaskoczył mnie tutaj poziomem swojej gry aktorskiej. Początkowo trudno rozgryźć Andrew - niedoceniony, nieśmiały, zarozumiały? Stara się tak mocno, bo chce zdobyć uznanie nauczyciela i potwierdzenie, że ma talent? Czy stara się tak mocno, bo chce udowodnić nauczycielowi, że jest kolejnym Charliem Parkerem, co do czego nie ma wątpliwości? Miły dla ojca, ale całkowicie nieczuły na los konkurentów. Niezwykle wytrwały i uzdolniony, ale przez to patrzący z góry na innych. Nie potrafiący pogodzić się z własną porażką i zniżający się nawet do donosicielstwa, by ukarać tego, kogo obwinia o swoje niepowodzenie. Andrew to ciekawa, chwilami odpychająca, wzbudzająca kontrowersje i sporo emocji postać. 
Źródło.
Kolejne zaskoczenie: nikt nie dublował Miles Tellera w scenach gry na perkusji, grał sam, co jest naprawdę godną podziwu rzeczą. Kiedy czasem zdarza mi się widzieć jakiś polski film, poziom zaangażowania aktora w rolę jest zwykle przygnębiająco marny. Amerykańscy aktorzy to co innego: schudnąć, przykoksać, nauczyć się jazdy konnej, sztuki walki, jazzowej gry na perkusji, baletu i poświęcić na to parę miesięcy przez rozpoczęciem zdjęć, by rola wypadła wiarygodnie - żaden problem.

Ale prawdziwym mistrzem jest tutaj aktor o niezwykle wyrazistej, pomarszczonej twarzy, czyli J.K.Simmons, którego też wcześniej nie doceniałam. Stworzył przerażającego, ale i fascynującego bohatera, który w jednej chwili rozmawia sympatycznie z małą dziewczynką, by za moment wulgarnymi wyzwiskami doprowadzać swoich uczniów do łez. Swoją motywację Fletcher sam wyjaśnia w rozmowie z Andrew, więc nie będę się nad nią rozwodzić.
Źródło.
"Whiplash" to właściwie film dwóch aktorów. Są inni, przewijają się gdzieś w tle, coś mówią, mówią nawet ciekawie, nie są kitowcami. Ale i tak wszystko sprowadza się do relacji Andrew-Fletcher, bo Teller i Simmons zostawiają resztę daleko w tyle. "Whiplash" przedstawia nam pojedynek dwóch silnych osobowości, dwóch bezwzględnych w swoich działaniach mężczyzn, którzy walczą ze sobą, a jednocześnie pragną obaj tego samego - żeby nauczyciel spotkał wreszcie genialnego ucznia, dzięki czemu obaj będą mieć szansę zapisać się w muzycznej historii świata.

MUZYCZNY THRILLER.
Wiele osób pisze, że Fletcher przypomina sierżanta Hartmana z "Full Metal Jacket" i coś w tym jest. Zresztą sam reżyser "Whiplash", Damien Chazelle, mówi: Od początku chciałem zrobić muzyczny film, który będzie działał jak thriller. Brutalny, ale pozbawiony dosłownej przemocy. Ciągle na krawędzi, jak w filmach akcji, kiedy nigdy nie wiesz, kto za chwilę strzeli i do kogo. (fragment wywiadu dla Gazety Wyborczej, cały ciekawy wywiad TUTAJ). To nie jest wzruszający dramat, jak większość historii o podobnej fabule. To historia, która nie oszczędza nikogo, której bohaterowie sami siebie nie oszczędzają. Zamiast "good job" - poniżanie. Zamiast cichego użalania się nad sobą - wściekłość i zemsta. Brak kompromisów. Brak wymówek. Prosta droga po trupach do upragnionego celu. 
Źródło.
Dodam jeszcze, że "Whiplash" odznacza się przyjemną dla oka estetyczną formą. Spójrzcie na pierwsze ujęcie - jakie ładne. Symetrycznie rozplanowany kadr i najazd kamery na ćwiczącego w głębi korytarza Andrew, tak, że podglądamy go razem z Fletcherem z ciemności korytarza. Liczne krótkie ujęcia zwiększają dynamikę scen, rzuca się to w oczy zwłaszcza podczas gry zespołu. Chciałabym opisać to jakoś lepiej, ale nie potrafię, więc powiem tylko - film momentami kameralnym klimatem przypominał mi teatr, a za chwilę pełen dzikich emocji utwór muzyczny :). 

CHWILAMI PRZESADZONY.
Może wielu z Was się nie zgodzi z tym punktem, ale jednak spodziewałam się czegoś trochę innego. 
Nigdy nie uczyłam się grać na żadnym instrumencie, oceniam film jako zupełny laik w tym temacie, więc niech mnie bardziej zorientowani poprawią, jeśli się mylę - ale naprawdę tyle krwi? A nawet, jeśli naprawdę tyle krwi - po co pokazywać to w kółko? Zakrwawione pałeczki, krew na talerzach, krew na rękach, znowu pałeczki, znowu ręce i tak w kółko. Zrozumiałam już za pierwszym razem, wystarczył mi obraz dłoni Andrew i zmienianych plastrów, żeby mną wstrząsnąć. Potem te powtórki zamiast znów wstrząsać, zaczęły mnie irytować.
Źródło.
I ten wypadek samochodowy. Rozumiem, miał udowodnić, , że Andrew zrobi i zniesie dosłownie wszystko, by znaleźć się na scenie. Rozumiem, stres i wyrzut adrenaliny robią z ludźmi różne rzeczy. Ale tutaj wyglądało, jakby Andrew miał jakieś super moce - pieprznięty przez ciężarówkę, biegnie dalej, by grać!
Nie takiej mocy filmu się spodziewałam. Przypomnijcie sobie dla odmiany finałową scenę, kiedy wielkie emocje i napięcie obserwujemy na linii wzroku dwóch głównych bohaterów. To jest mega mocne, nie ta ciągła krew. 
Moim zdaniem przedobrzyli. Reszta filmu ma na tyle dużą moc oddziaływania na widza, że takie triki nie były potrzebne. W przytoczonym fragmencie wywiadu D.Chazelle powiedział, że chciał balansować na krawędzi, bez dosłownej przemocy. Większość filmu jest właśnie taka. Ale nie całość.

FINAŁ.
Już wspominany, ale powiem raz jeszcze - super scena. Świetnie przedstawiony moment, kiedy dwaj zaciekli wrogowie, którzy dotychczas próbowali udowadniać sobie nawzajem, że nie mają racji, nagle stają się sojusznikami w obliczu możliwości osiągnięcia jedynego celu, który się dla nich liczy - muzycznej perfekcji.
Źródło.
TROCHĘ PRYWATNEJ ZADUMY.
Andrew mówi: "Chcę być wielki" i temu podporządkowuje swoją codzienność, rezygnując z przyjemności, ze związku z Nicole, z relacji międzyludzkich, nie licząc spotkań z ojcem. Ma jasno określony, szalenie ambitny cel i uważa, że jest tylko jedna droga, by go osiągnąć - całkowite poświęcenie, totalne zaangażowanie i rezygnacja ze wszystkiego, co może zabierać czas i rozpraszać. Ja też uważam, że żeby osiągnąć tego typu perfekcję w jakiejś dziedzinie, to jedyna możliwa droga. Nie zgadzam się z metodami Fletchera, nie sądzę, żeby poniżanie i doprowadzanie człowieka na skraj psychicznych możliwości było konieczną czy właściwą metodą. Ale Andrew ma rację. Słusznie zrobił, że zerwał z dziewczyną, wyjaśnił sprawę szczerze i jasno. I myślę, że spotkałam na studiach osoby, które również mają szansę być wielkie, może nawet zmienić historię medycyny - które podporządkowały niemal całe swoje życie tej jednej dziedzinie nauki. Ja nie miałabym szansy do nich należeć, nie tylko dlatego, że są zdolniejsze ode mnie, ale też dlatego, że nie czuję tego powołania i nie byłabym zdolna do takich wyrzeczeń. Podziwiam je i mam nadzieję, że osiągną kiedyś sukces, na który pracują. 
Ja, w przeciwieństwie do Andrew, wcale nie chcę być wielka.


Źródło.
PODSUMOWANIE.
Nie uważam "Whiplash" za arcydzieło (może miałam wygórowane oczekiwania po wszystkich słyszanych zachwytach), ale to wciąż dobry, mocny film. Nigdy nie sądziłam, że historię o muzyku będę oglądać z uczuciem takiego napięcia. Polecam wszystkim, a wielbicielom jazzu polecam szczególnie gorąco.

A jak Wasze odczucia?


Jeśli podobał Ci się artykuł, zachęcam do polubienia PatrzJakiFilm na FACEBOOKU, gdzie dzieje się jeszcze więcej ;).

4 komentarze:

  1. świetny wpis, ja też oglądałem jako laik, nie lubię jazzu ale film mnie porwał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :) Tym lepiej świadczy o filmie, że podobał się nawet komuś, kto nie lubi jazzu :).

      Usuń
  2. Uwielbiam jazz i takie filmy muzyczne, gdzie muzyka nie tylko pięknie brzmi ale też coś wnosi. Whiplash to chyba film, który kupuję w całości, wszystko mi się w nim podobało :). Nawet może i nierealistyczna scena biegu z wypadku.
    Zawsze chciałam mieć taką pasją, której można i chce się poświęcić wszystko. Niestety nic w sobie takiego nie odkryłam to mogę jedynie podziwiać to na ekranie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, na ekranie fajnie ogląda się taką pasję, emocje bohaterów się udzielają. W normalnym życiu też chyba nie potrafiłabym dla niczego (może poza rodziną) zdobyć się na takie wyrzeczenia.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...