- Nikt nie może nas tam uratować, rozumiesz?
Źródło.
- Z wyjątkiem twojej teorii.
Dlaczego?
Zawsze bałam się otwartego morza, a rekiny to jeden z moich największych strachów z najmłodszych lat. Obie te rzeczy oczywiście miały wielki sens w południowo-wschodniej Polsce (podobnie jak lęk przed wybuchem wulkanu) ;-p. Teraz lubię oglądać w filmach sceny sztormu czy z udziałem tych przerażających bestii, bo wciąż wywołują uczucie napięcia, ale pozbawione tego dziecinnego lęku. "Kon Tiki" to historia wyprawy, mocno działającej na moją wyobraźnię.
O czym?
Historia oparta na faktach. Rok 1937. Thor Heyerdahl, norweski
badacz, zainspirowany legendą z wyspy Fatu Hiva, wysuwa hipotezę, że ludy
polinezyjskie pochodzą z Ameryki Południowej, a nie z zachodu, jak wcześniej
sądzono. Zostaje wyśmiany przez świat naukowy, ale to nie zachwieje jego
przekonaniami. Jeśli trzeba, dotrze
nawet do prezydenta Peru i Ministerstwa Wojny USA, by zdobyć wsparcie dla
swojego pomysłu.
Źródło. |
Rok 1947. Thor wkracza na pokład drewnianej tratwy Kon Tiki,
by udowodnić, że tak prymitywnym środkiem transportu da się pokonać Ocean
Spokojny. Towarzyszy mu pięciu podobnych zapaleńców. Zobaczcie, jak wygląda próba
zmierzenia się w ten sposób z bezkresnymi wodami oceanu.
Moja opinia.
„To dalej, niż z Chicago do Moskwy. 5 tysięcy mil.” Ta
odległość robi wrażenie, zwłaszcza, gdy przebywa się ją na pozbawionej
silników, gnijącej od spodu tratwie, która jako jedyna oddziela nas od głębin
Pacyfiku, obfitujących w rekiny i inne okropieństwa, którymi internet straszy
nas od czasu do czasu. Trudno mi wyobrazić sobie naukową ideę, która pochłonęłaby
mnie tak mocno, że poświęciłabym dla niej życie rodzinne i zaryzykowała niemal
pewną śmierć na pełnym morzu. To właśnie czyni tę historię niezwykłą – że
przydarzyła się naprawdę, że żył człowiek, który właśnie to zrobił. Thor postanowił
pokonać Pacyfik tak, jak wierzył, że zrobiono to 1500 lat wcześniej. A przy tym
nie potrafił nawet pływać!
Oprócz tego zobaczymy w „Kon Tiki” mnóstwo pięknych zdjęć.
Wyspa Fatu Hiva przypomina dziki raj, Callao w Peru, skąd wyrusza wyprawa,
ujmuje gorącym klimatem południowoamerykańskim, kontrastującym z surowym
krajobrazem Norwegii, gdzie mieszka w tym czasie żona Thora i jego dzieci. Kolory
w filmie są bardzo intensywne, jakby wszystko zostało nagrzane przez upalne
słońce, wiszące przez większość czasu nad Kon Tiki. Ale to wszystko nie umywa
się do scen na morzu, do ujęć podwodnych stworzeń: majestatycznego rekina
wielorybiego, który swoimi rozmiarami dorównuje tratwie, żarłaczy o czarnych,
martwych ślepiach, fosforyzujących meduz. A w pewnym momencie odjazd kamery
sięgnie tak wysoko, że ujrzymy widok Pacyfiku z kosmosu i Drogę Mleczną.
Tym, co również podobało mi się w filmie, było
klaustrofobiczne uczucie, które narastało z mijającymi dniami wyprawy i było
potęgowane przez ogromną, pustą przestrzeń dookoła tratwy. Sześciu dorosłych
mężczyzn, zupełnie różnych i wcześniej sobie obcych, zostało zmuszonych do
dzielenia niewielkiej przestrzeni i polegania na sobie nawzajem, co musi
prędzej czy później doprowadzić do konfliktów. Eleganccy panowie, którzy weszli
na pokład w garniturach, żegnani przez wiwatujący tłum, przeobrażą się w spalonych słońcem,
osowiałych brodaczy.
„Kon Tiki” to bardzo ładnie zrealizowane kino przygodowe.
Jeśli ktoś ma ochotę na lekki seans, niezbyt angażujący intelektualnie, ale za
to przyjemny dla oka, polecam.
Dla kogo?
Dla fanów filmów o survivalu.
Dla tych, którzy mają w sobie trochę ducha przygody.
Jeśli podobał Ci się artykuł i chcesz być na bieżąco z PatrzJakiFilm, zachęcam do polubienia mojej strony na FACEBOOKU :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz