środa, 19 listopada 2014

„Dallas Buyers Club” (2013), czyli kowboj w świecie AIDS

Źródło.
Dlaczego?
Zobaczyłam na plakacie wychudłego Matthew i pomyślałam: wow, film, w którym nie gra wyrywacza, marzenia wszystkich kobiet? (W dodatku przeobraził się do roli niczym mój ulubieniec, Bale!). Poza tym lubię filmy o chorych na AIDS (wiem, nie brzmi to zbyt dobrze, ale naprawdę interesuje mnie ten temat, chyba już odkąd jako dzieciak obejrzałam „Filadelfię” na Polsacie). Niezwykła metamorfoza i rola Matthew McConaughey, wspaniała charakteryzacja i rola Jareda Leto, 3 zasłużone Oskary! Kto nie widział, niech nadrabia.


O czym?
Ron Woodroof to facet, żyjący pełnią życia – rodeo, hazard, panienki, piwo z kumplami, narkotyki. Stuprocentowy kowboj, stuprocentowy macho. Z powodu wypadku w pracy trafia do szpitala i dowiaduje się, że jest nosicielem „pedalskiej choroby” (to jego słowa, nie moje, zresztą to i tak jedno z bardziej cenzuralnych wyrażeń Rona, gdy usłyszał diagnozę). Ron nie przyjmuje do wiadomości rozpoznania, ale nie może zapomnieć słów lekarza, według którego zostało mu jedynie 30 dni życia. Jako zaradny człowiek postanawia zdobyć najnowsze leki zwalczające wirus HIV, ale okaże się, że to nie takie proste. A kiedy jego dotychczasowi znajomi go odrzucają, okazuje się, że jedyni, na których może teraz liczyć, to ludzie, których uważa za gorszy sort: transwestyci i homoseksualiści.

Źródło.
Moja opinia.
Kiedy na warsztatach w szkole scenariuszowych (świetnych, prowadzonych przez panią Grażynę Trelę, autorkę scenariusza „Chrztu”) usłyszałam, że scenariusz ma większą wartość, kiedy czerpie z prawdziwych wydarzeń, oburzyło mnie to stwierdzenie. A co z moją ukochaną fantastyką?! Ale po przemyśleniu dotarło do mnie, że to prawda. Żadna wymyślona historia nie ma szansy wstrząsnąć nami czy wzruszyć nas tak mocno, jak taka, która przydarzyła się naprawdę.

„Dallas Buyer Club” to film biograficzny. Ale nawet, gdyby Ron Woodroof nigdy się nie urodził, wystarczy, że istniały lata 80., HIV, przekształcający się w szalejące AIDS, brak leków i brak tolerancji, żeby zapewnić filmowi rację bytu i siłę oddziaływania na emocje widza. Podczas zajęć w klinice chorób zakaźnych dowiedziałam się, że obecne metody leczenia AIDS są bardzo dobre i pacjenci z nosicielstwem HIV mogą żyć wiele dekad. Ale choć to już nie wyrok, to nadal straszna diagnoza, a nazwa HIV/AIDS wciąż działa na naszą wyobraźnię.

Ale do rzeczy.
Pierwsza scena, dwie panienki i Ron, i pomyślałam przez moment: a jednak stary wyrywacz Matthew, tylko w bardziej niepokornym wydaniu! Ale to było tylko złudzenie, migawka, bo widzimy tu nowego, tysiąc razy lepszego Matthew, który w „Dallas Buyers Club” nie błyszczał umięśnioną klatą, tylko talentem aktorskim i trzymałam za niego mocno kciuki podczas Oscarowej gali 2014. Solidna rola, dobrze napisana i dobrze zagrana. Twardziel i cwaniak, który musi przewartościować swoje poglądy, a jednocześnie być krętaczem jak nigdy dotąd, jeśli chce zdobyć dla siebie leki i w dodatku zarobić na swojej chorobie.

Źródło.
Nie będę też oryginalna, gdy powiem, że Jared Leto wypadł przekonująco w roli Rayon, transwestyty, którego Ron poznaje w szpitalu i który pomaga mu rozkręcić tytułowy klub, zajmujący się dostarczaniem chorym leków niezatwierdzonych w USA. Gdy Rayon pojawiła się na ekranie, nie zorientowałam się nawet, że aktor to facet (wiem, jestem bardzo błyskotliwa, ale wtedy jeszcze nie czytałam o filmie i nie wiedziałam o roli Leto). Rayon mówi o sobie: „Jestem mężczyzną, który wie, że jest kobietą”. To nieszczęśliwa, wzbudzająca sympatię postać, która uczy Rona i nas tolerancji wobec inności.
W „Dallas Buyers Club” wszystko jest uproszczone. Rednecki przesiadują w klubach przy piwie i zgrywają twardzieli, homoseksualiści biorą prochy, ordynatorowi oddziału zależy tylko na pieniądzach, a młoda lekarka jest wrażliwa i przywiązuje się do chorych. Postać, która cechowała się nieco większą złożonością i której niestety nie widzieliśmy często to Tucker (Steve Zahn) – policjant, a jednocześnie kumpel Rona, przymykający oko na jego nielegalną działalność, a nawet przyjmujący od niego leki dla swojego ojca.  Ale dwie godziny to za mało czasu, by pokazać wszystkie odcienie rzeczywistości, a dzięki uproszczeniom nie zastanawiamy się za bardzo nad motywami pobocznych bohaterów, możemy skupić się na przemianie Rona i poznawaniu świata ludzi, który mieli to nieszczęście, że zarazili się wirusem HIV w latach 80. ubiegłego wieku.

Źródło.
„Dallas Buyers Club” to kawał dobrej roboty, zarówno od strony scenariusza, jak i warsztatu. Historia wzruszająca, ale nie ckliwa. Może przewidywalna, ale przecież chodzi tu o coś innego, niż zaskakiwanie widza. Dobrze dobrane proporcje melancholii i humoru. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie widzieli.

Plusy:
- Gra aktorska (szkoda Leo, ale i tak uważam, że Oscary poszły do odpowiednich osób).
- Brak zapychaczy, brak powtórzeń, brak nadmiaru słów.
- (Niemal) brak łzawych scen i dialogów.
- Dobrze pokazane zawiłości medycznej biurokracji.
- Rzetelny pod względem medycznym – właściwie przedstawiona specyfika nosicielstwa HIV i AIDS jako choroby.
- Elementy humoru.
- Poruszająca scena, gdy Rayon odwiedza ojca.

Minusy:
- Nudna gra aktorska Jenifer Garner (Eve).
- Filmy dobry, ale na jeden raz.
- To drobiazg, ale przyczepiony nos dr Sevarda i jego rozbawianie małych pacjentów akurat w momencie, gdy Ron wpada na oddział. To nie „Patch Adams” i rozumiem, że zabieg miał na celu pogłębić kontrast między miłym lekarzem a wkurzonym, klnącym Woodroofem, ale wypadł sztucznie, bo to zachowanie w ogóle nie pasuje do Sevarda z reszty filmu.
- Ckliwa scena, gdy wszyscy klaszczą po powrocie Rona. Rozumiem, że przyjaciele chcieli wyrazić swoje uznanie, ale klaszcząc...?

Dla kogo?

Dla każdego. Bardzo dobry dramat. 


Jeśli podobał Ci się artykuł i chcesz być na bieżąco z PatrzJakiFilm, zachęcam do polubienia mojej strony na FACEBOOKU :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...