Książki warszawskiego barda, czyli od Czerniakowa do obozów koncentracyjnych.Stanisław Grzesiuk, część 2. - "Pięć lat kacetu".
[część 1. - "Boso, ale w ostrogach", znajdziecie TUTAJ]
Dlaczego?
Po przeczytaniu "Boso, ale w ostrogach", zabrałam się kilka lat później za pierwszą wydaną autobiograficzną książkę Grzesiuka: "Pięć lat kacetu", która opowiada o jego pobycie w niemieckich obozach koncentracyjnych. Jeśli chcecie zobaczyć obóz koncentracyjny od środka, opisany przez warszawskiego cwaniaka, przeczytajcie!
O czym?
Grzesiuk jako niespełna 22-letni chłopak trafił na krótko do Dachau, a potem do Mauthausen i Gusen (uznawanym przez samych więźniów za obóz o wiele cięższy, niż oświęcimski). Przebywał tam od od 4. IV. 1940 r. do 5. V. 1945 r, gdy obóz został oswobodzony przez Amerykanów. Przeczytajcie "Pięć lat kacetu", a dowiecie się z pierwszej ręki, jak wyglądało życie więźnia niemal od początku do końca trwania obozów koncentracyjnych i jak Grzesiukowi udało się przetrwać tam tyle czasu i przeżyć, by opowiedzieć nam swoją historię.
Moja opinia.
Wiem, że teraz świąteczny, radosny nastrój i wcale nie chcę Wam go psuć literaturą obozową, która pewnie dużej części z nas kojarzy się z wałkowanymi po sto razy lekturami w liceum. Ale Grzesiuk o wszystkim, co go spotkało, pisze w swój specyficzny, pełen humoru sposób, dzięki czemu możemy poznać niemieckie obozy koncentracyjne od wewnątrz, a jednocześnie nie czujemy się aż tak mocno przytłoczeni koszmarem, który tam się wydarzył.
I najważniejsze: pisze szalenie interesująco. To nie tylko sprawozdanie z pewnego miejsca i czasu, ale żywa, barwna historia zaradnego i interesującego bohatera. To relacja jednego człowieka, cwaniaka z Czerniakowa, więc nie dowiemy się, czy faktycznie tak mówił i tak postępował, ale same warunki życia w obozie opisuje za pomocą bardzo ciekawych anegdot, tworząc namacalny obraz tego miejsca, które w filmach ogranicza się zwykle do ogrodzenia, pasiastych piżam i dymiącego w tle krematorium.
W książce poznamy przede wszystkim główny sposób mordowania więźniów: przez pracę.
Grzesiuk podaje nam receptę na jedyną jego zdaniem szansę przeżycia w obozie:
1. Organizować jedzenie gdzie tylko się da.
2. Jak najwięcej spać.
3. I najważniejsze: migać się od pracy.
Jak się domyślacie, żaden z tych punktów nie jest łatwy do realizacji. A łamiąc zasady można łatwo zginąć. Jednak Grzesiuk twierdzi, że trzymając się obozowych zasad, zginie się na pewno.
Jak zabijano przez pracę? Autor podaje wiele przykładów. Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden: wtaczanie ogromnego kamienia po pochyłości, na której szczycie stał esesman, który kamień zrzucał kopniakiem w dół, aż wymęczony tą syzyfową pracą więzień sam poszedł na linię posterunków, by go rozstrzelali.
Pracy było w obozach mnóstwo: pogłębianie koryta lodowatego strumienia (a kapowie pilnowali, by nikt nie wychodził z wody podczas trwania pracy), rozładowywanie samochodów z kamieniami, budowa kolei, młyna, mordercza praca w kamieniołomie.
Oprócz tego były też "zwykłe" sposoby mordowania więźniów: np. pokój, gdzie wrzucano nago "ludzi do wykończenia" i nie dawano już im nic do jedzenia, potem tylko usuwano zmarłych. Bicie do uśmiercenia podczas robót, żeby innym nie odechciało się pracować. "Szpryca" w serce:
Wyglądało to tak:“Pacjent” wchodził nago z korytarza do pokoju. Tu jeden sanitariusz łapał go w pół i trzymał ręce, drugi w tym czasie pchał mu w usta kawał ligniny - nazywaliśmy to hammer-narkozą (młotkowa narkoza). Wtedy podchodził esesman z wielką strzykawką z długą igłą na końcu, wbijał igłę w serce - i od! razu trup. Nieboszczyka wciągano do drugiego pomieszczenia, chwila przygotowania i... następny proszę! Ci, którzy szli na “szprycowanie”, wiedzieli, gdzie i po co idą. Niektórzy czekali kilka dni, aż zbierze się większa partia. Trzymani byli w pomieszczeniu w rodzaju odrutowanej klatki - nago - i każdy miał już kopiowym ołówkiem obrysowane serce, a w środku tego kółka punkt, w który należy wbić igłę. Opowiadał mi o tym Stasiek Nowocin z Radomia, który w tej klatce siedział już dwie doby, a wyciągnął go blokowy bloku rewirowego, wyżywił go i chłopak przeżył.
Młody Grzesiuk. Zdjęcie ze zbiorów siostry autora. |
Prócz tego czytamy o budzeniu więźniów o 4 rano i wielogodzinnym czekaniu na poranny apel, by brak snu i zmęczenie zrobiły swoje, o chorobach, robakach, głodzie.
Okazuje się jednak, że humor i gra na mandolinie może się przydać nawet w takich warunkach.
Sięgnijcie po tę "Pięć lat kacetu" w wolnej chwili. Usłyszycie o nieludzkim zachowaniu, ale też o ludzkich odruchach, co pomaga nie stracić wiary w człowieka podczas czytania tej relacji. Narrator przeżył i potrafi o tym opowiadać - to również jest w jakiś sposób budujące. Książka warta przeczytania. Polecam!
Zobaczcie też:
Stanisław Grzesiuk, część 1. - "Boso, ale w ostrogach"
Jeśli podobał Ci się artykuł, zachęcam do polubienia PatrzJakiFilm na FACEBOOKU, gdzie dzieje się jeszcze więcej ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz