czwartek, 4 grudnia 2014

„Hell on Wheels” (serial 2011-) – trochę się mszczę, ale w sumie to buduję kolej

Dlaczego?
Źródło.
Kiedyś nie przepadałam za westernem, ale serial „Deadwood” zmienił moje zdanie. Miałam nadzieję, że „Hell on Wheels” (wypuszczony przez AMC, twórców „Breaking Bad”, „Mad Mena”, „The Walking Dead”) godnie go zastąpi. I chociaż się nie udało, serial zapewnił mi trochę rozrywki i obejrzałam 3 sezony z hakiem, więc wypada o nim wspomnieć. Żadne wybitne dzieło, ale obfituje w rewolwerowców, kolej, Indian, żołnierzy, wyzwoleńców, Mormonów, więc nie brakuje mu niczego, czego potrzebuje niezły western. Chcecie przygody, Dzikiego Zachodu, strzelanin? Poznajcie Bohannana i "Piekło na kołach".

O czym?
Cullen Bohannan (szkoda, że nie mogę tego napisać z tym świetnym południowym akcentem, z jakim wymawiają to w serialu :D) w szczęśliwych dla Południa czasach miał niewielką plantację i paru niewolników, ale po wojnie secesyjnej jest tylko rewolwerowcem-byłym konfederatą, który szuka sprawiedliwości za tragedię, która spotkała podczas wojny jego rodzinę. Śledząc jednego z żołnierzy ze swojej czarnej listy, trafia do „Piekła na kołach” – obozu robotników, którzy z ramienia Union Pacific budują kolej transkontynentalną. I spędzi tam o wiele więcej czasu, niż początkowo planował.

Moja opinia.
Wykonanie bardzo dobre. Widać, że włożono w serial kupę kasy i porządnie się do niego zabrano. Kostiumy są super, kolej jest super, obóz „piekło na kołach” ciekawie przedstawiony (chociaż mimo błota wszystko zbyt gładkie, ludzie zbyt czyści i ładni), Indianie mówią w jakimś swoim narzeczu (którego oczywiście nie jestem w stanie zidentyfikować :-p), Mormoni są Mormonami i nawet niedźwiedź wygląda jak niedźwiedź. Całość podkręcona wizualnie, pozbawiona kurzu i brzydoty , by była jeszcze milsza dla oka (Taka muskulatura akurat u dwóch głównych bohaterów? Przypadek?). 

Źródło.
Bohannana poznajemy jako tajemniczego outsidera, któremu o wiele lepiej idzie ciężka praca i posługiwanie się bronią, niż sztuka konwersacji. Walczył po przegranej stronie wojny secesyjnej, więc nie spotyka na swojej drodze wielu przyjaciół, zwłaszcza, że przy budowie kolei pracują liczni wyzwoleńcy. Cullen robi to, co robią wszyscy podobni bohaterowie, od Maximusa w „Gladiatorze”, przez Rolanda w „Mrocznej Wieży” Kinga do połowy ról Jean Claude van Damme'a i Steva S. – mści się na mordercach swojej żony. Z  biegiem czasu angażuje się mocno w budowę kolei i uświadamia sobie, że realizuje się przy tym przedsięwzięciu (żegnaj, słodka zemsto! i niech Cullen się cieszy, że żona nie żyje, bo nie byłaby zadowolona, że tak szybko przerzucił się na kładzenie szyn). Oczywiście, żeby łatwiej było mu zapuścić korzenie w nowym miejscu, spotyka tam ładną dziewczynę, która dzięki miłym scenarzystom niedawno owdowiała.

Źródło.
W serialu zobaczymy dodatkowo mieszankę kultur i wielu interesujących bohaterów pobocznych, jak Szwed, o którym wspominałam TUTAJ, naznaczoną indiańskim tatuażem prostytutkę Evę, sympatycznego szefa czarnoskórych robotników Psalmsa, Mr Toole’a, irlandzkich bracia McGinnes (właściwie chodzi mi o Mickeya, bo Sean nie wzbudził mojego zainteresowania czy sympatii). Przy okazji przygód Cullena poznamy warunki pracy robotników, koczujących w namiotach, zobaczymy eleganckich ludzi kolei, którzy zajmują mieszkalne wagony,  przerazimy się okrucieństwa Indian i zostaniemy wpuszczeni do środka mormońskiej osady, więc nie brakuje atrakcji. Czego zatem brakuje?

„Hell on Wheels” dopadła klątwa bardzo wielu seriali: gdyby skończył się wcześniej, byłaby to dobra pozycja. Im dalej, tym fabuła coraz bardziej odstaje poziomem od formy, interesujące wątki wyczerpują swój potencjał i po pewnym czasie zaczyna wiać nudą. Kiedy doszło do tego, że SPOILER! umarły zmartwychwstał tylko po to, by zaraz zginąć, a czarnoskóry rewolwerowiec został Indianinem, pomyślałam, że chyba widziałam już wszystko w tym serialu.
                                                                                                                                                                   
Plusy:
- Scenografia i kostiumy.
Źródło.
- Śliczna Dominique McElligott jako Lily Bell (jej uroda przewyższa talent aktorski, ale zawsze przyjemnie popatrzeć na ładną kobietę).
- Interesujące i zmieniające się w trakcie historii czarne charaktery: Durant, Szwed, szeryf i jego ekipa w czwartym sezonie.
- Różnorodność bohaterów, kultur i religii.
- Odrobina historii: z serialu dowiedziałam się np. o obozie jenieckim Andersonville.

Minusy:
- Za dużo sezonów.
- Common powinien zostać przy rapowaniu, a nie próbować aktorstwa. Może w innych filmach się sprawdził, nie wiem, ale tutaj wyjątkowo sztywny typ.
- Słabe wątki romansów.
- Niektórzy bohaterowie nudni, jak Ruth, jej chłopak-Indianin.
- I co z tą zemstą, Mr Bohannan?

Pomimo wad, polecam przynajmniej pierwszy sezon. Zerknijcie i dajcie znać, czy Wam się spodobało.
A jeśli znacie jeszcze jakieś serialowe westerny warte uwagi, czekam na Wasze propozycje!

Źródło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...